Anka wstała w świetnym humorze. Długi spacer, który zrobiła poprzedniego dnia, nie tylko wytworzył odpowiednią ilość endorfin, lecz także zaprocentował dużą liczbą dodatkowych punktówna jej Karcie Warszawianki. Miała już ich tyle, że mogła zaprosić swoje trzy przyjaciółki na kolację. Co jakiś czas każda z czterech 70-latek zamieniała swoje punkty na jakąś wspólną przyjemność. Na przykład co roku w maju robiły sobie city break w europejskich miastach. Punkty ze swoich Kart Warszawianki dziewczyny wymieniały na zniżki na hyperloop. Noclegi nie stanowiły problemu – wszystkie należały do programu ColivingSurf, dzięki któremu, w ramach partnerskiej sieci colivingów, mogły wymieniać się swoimi mieszkaniami i pokojami z ludźmi z całej Europy, a także korzystać z mieszkań osób, które akurat wyjechały i zostawiły swoje pokoje puste. Przyjaciółki cieszyły się życiem na różne sposoby, a miejski system wynagradzania proekologicznych i prospołecznych aktywności oraz rozwinięta w całej Europie ekonomia współdzielenia pozwalały im na rzeczy, na które nie mogłyby sobie pozwolić, gdyby miały utrzymywać się tylko z emerytur, tak jak ich rodzice 30 lat wcześniej. Anka lubiła współczesność. Doceniała możliwości, które miała: wciąż wykładała na uniwersytecie i nie zapowiadało się, żeby ktoś chciał odsunąć ją na boczny tor, przyjaźniła się i realizowała projekty z ludźmi, którzy mogliby być jej wnukami, podróżowała, rozwijała swoją dziecięcą pasję – wyplatanie makram. Miała na koncie już kilka wystaw i dwie sprzedane olbrzymie makramy, które kupił kolekcjoner z Dubaju.
W 2050 roku nawet wszechobecne roboty dało się polubić. A najważniejsze było to, że ze swoimi 74 latami wciąż czuła się sprawcza, potrzebna i atrakcyjna. Z tą myślą Anka uśmiechnęła się do swojego odbicia w lustrze w windzie.
– Dzień dobry, Aniu – przywitała ją winda miłym męskim głosem. – Jak minęła ci noc? – troskliwie zapytał bot.
– Wspaniale. Zabierz mnie na drugie, kochaniutki, idę do dziewczyn spod 19-tki.
– Znowu coś kombinujecie?
– Znasz nas! – zaśmiała się Anka.
Te krótkie pogawędki zawsze wprawiały ją w dobry humor. Bot nie przedłużał rozmowy, znaczy, że nie dostrzegł niczego niepokojącego w jej głosie i sposobie poruszania się. Kiedy coś go zaniepokoiło, rozgadywał się i zadawał różne dodatkowe pytania. Ta inwigilacja nie była przykra – bot był dobierany indywidualnie, tak by każdy z mieszkańców czuł się komfortowo. Agnieszka, na przykład, wolała rozmawiać z kobietą. A Julia z dzieckiem.
Krótkie pogawędki poprawiały im nastrój, a w razie jakichś problemów neurologicznych bot był w stanie wyłapać zmiany na bardzo wczesnym etapie.
„Z taką opieką można żyć wiecznie” – pomyślała Anka i znowu uśmiechnęła się. Sama chciała dożyć 150 lat. Czyli była na półmetku.
Po chwili pukała do mieszkania numer 19. Otworzyła jej Agnieszka. Anka wparowała do środka.
– Dziewczyny, zabieram was na poranną rozgrzewkę, potem sojowe latte i ciacho, następnie mecz olsdów z robotsami, a po meczu do knajpy! – oznajmiła podekscytowana.
– Ja mam za wysoki estrogen, odpada sojowe mleko – oznajmiła Julia, która właśnie wyszła z łazienki wpatrując się w swój smartfon. – Ale inne wyniki w porządku – dodała znad ekranu.
– Moja toaleta wysłała mi ostrzeżenie, że mam za wysoki cukier. Ciacho odpada – dodała Agnieszka.
– Julia to dla ciebie smoothie z jarmużu i brokułu, a dla Agi koktajl owsiany z cynamonem. Tego estrogenu to ci trochę zazdroszczę, Julka, dlatego masz taką ładną skórę. Ja mam za to za wysoki cholesterol, dziewczyny, jeśli to was pocieszy.
Współczesne urządzenia diagnostyczne zamontowane w toaletach codziennie dokonywały analizy próbek końcowych produktów przemiany materii i wysyłały powiadomienia na smartfony, wraz z zaleceniami odnośnie diety i ewentualnych badań pogłębionych.
– To pikuś – stwierdziła Agnieszka. – Bot w windzie zauważył ostatnio u mnie „zaburzenie modelu ruchu” i chciał wysłać na tomografię biodra. Powiedziałam mu, że piwo kraftowe piłam, może za dużo wypiłam i się lekko zatoczyłam. Dał się przekonać, ale powiedział, że będzie obserwował. Skubany pamięta, że moja mama miała endoprotezę.
– Co ma nie pamiętać. Przecież ma wszystko wgrane – odparła Anka. – Dziewczyny, no jest to czasami irytujące, ta cała inwigilacja, ale wiecie: profilaktyka i wczesna diagnostyka oszczędzają nam cierpień, a budżetowi państwa wydatków. Nie to co kiedyś: ludzie zgłaszali się do lekarza z rakiem IV stopnia, robili zbiórki na leczenie… – Anka powiedziawszy to zamyśliła się.
– Pewnie, pewnie. Ten system wczesnej diagnostyki jest super. I to motywowanie nas do zdrowego trybu życia bonusami za zdobyte punkty – stwierdziła Julia.
I dodała:
– Moja córka miała z 10 lat jak powiedziała, że „kobiety lepiej by to urządziły”. Miała rację, od kiedy kobiety mają więcej władzy, życie stało się lepsze, czyż nie?
– Zdecydowanie tak. Ja ceniłam bardzo Trzaskowskiego za to, że otaczał się kobietami. Dlatego tak długo był prezydentem, bo nie dziadersował – zauważyła Agnieszka.
– Nooo, 15 lat prezydentury to jest coś. Fajnie, że prezydentka Musharaff zaprosiła go do przewodzenia Radzie Seniorów – Anka była wielką fanką dynamicznej prezydentki miasta, 55-latki o pakistańskich korzeniach.
– Dobra dziewczyny, dosyć polityki. Zejdę do ogrodu po warzywa, a wy się zbierajcie. W międzyczasie zadzwonię do Marzeny, żeby wsiadała w metro i przyjechała do nas – Anka była urodzoną liderką i to ona głównie organizowała życie towarzyskie całej czwórki.
W ogrodzie społecznym pod ich budynkiem spotkała młodych sąsiadów spod 50-tki. Dwie przytulone do siebie dziewczyny i mieszkająca z nimi osoba sąsiedzka jak zwykle byli roześmiani.
– Cześć Anka! – krzyknęła Lea, 23-letnia studentka etyki AI, odklejając się na chwilę od swojej dziewczyny.
– Cześć, kochani, przyszliście po warzywa do waszego słynnego kimchi? Mnie się już kończy…
– Anka uwielbiała kimchi produkowane przez sąsiadów.
– Niedługo podrzucimy ci zapas, a czy możemy liczyć na twoje naleśniki z serem w zamian? – zapytała osoba sąsiedzka Emm.
– Oczywiście! Wczoraj kupiłam zapas mąki gryczanej i wegańskiego sera, w weekend nasmażę naleśników – odparła z uśmiechem Anka, po czym wróciła do zrywania rukoli. Potem zerwała karczocha i trochę ziół, a następnie zjechała do garażu po pieczarki.
Budynek, w którym mieszkały, był kiedyś biurowcem. Dwadzieścia lat temu przerobiono go na międzypokoleniowy coliving. Anka była jedną z pierwszych mieszkanek. Wcześniej marzyła, żeby zamieszkać w pobliskim Cosmopolitanie, ale ceny apartamentów znacznie przekraczały możliwości finansowe nauczycielki akademickiej. Gdy tylko ruszyła adaptacja śródmiejskich biurowców na colivingi, zapisała się na listę mieszkańców. Partnerstwo publiczno-prywatne zapewniało bezpieczeństwo inwestycji, więc wystawiła swoje mokotowskie mieszkanko na sprzedaż. Jednak po przemyśleniu zrezygnowała z tego i postanowiła mieszkanie wynajmować. Urokliwe lokum w budynku z lat 30. XX wieku cieszyło się zainteresowaniem obcokrajowców odwiedzających Warszawę, a ona szybko została super hostem, dzięki rozlicznym udogodnieniom, jakie oferowała przyjezdnym. Sama zaś mieszkała w super nowoczesnym wysokościowcu, nafaszerowanym nowoczesnymi technologiami. Tak, jak zawsze marzyła. Poznała tu wielu świetnych ludzi, zaprzyjaźniła się z Agą i Julią, poznała je z Marzeną, która zdecydowała się zostać na Mokotowie, w swoim mieszkaniu w powojennym budynku. Marzenie bliższy był inny rozpowszechniony trend mieszkaniowy: przyjęła pod swój dach dwójkę studentów. Oni opłacali administracji czynsz za jej 3-pokojowe mieszkanie, płacili za zużyte media i zapewniali towarzystwo. Dzięki temu wydawali mniej niż gdyby płacili za najem na warunkach rynkowych. Zbierali też w ten sposób punkty na swoich Kartach Warszawiaka za aktywność międzypokoleniową.
– Marzena, ogarnęłaś się już? To zbieraj się i przyjeżdżaj do nas. Idziemy w miasto. A jak tam twoje wyniki dziś, kochana? – zalała koleżankę potokiem słów Anka.
– Dobrze? Ty to masz dobre geny, dziewczyno. To co? Dla ciebie latte u tego miłego robota na rondzie ONZ, a dla nas koktajle u Nasiry? Tak, wiem, wiem, że masz do niego słabość! Ja za to chętnie potrenuję mój arabski z Nasirą –
zaśmiała się Anka. – Przyjeżdżaj! – zakończyła rozmowę.
Jadąc windą rozmyślała o tym, jak bardzo różni są ludzie, i jak bardzo nie spełniły się obawy odnośnie robotów. Windowy bot był tego przykładem – zauważył jej zamyślenie i tym razem nie odzywał się. Roboty przejęły wiele czynności wcześniej wykonywanych przez ludzi. Na ulicach i w centrach handlowo-rozrywkowych stanęły robotyczne automaty sprzedażowe. Początkowo były to wyspy z czymś w rodzaju robota KUKA przygotowującego jedzenie
i wydającego je. Zamówienie składało się poprzez aplikację w swoim smartfonie. W czasach pocovidowych zapewniało to większą higienę.
Z czasem robotyczne ramię zastąpiły humanoidy. Ale nie wszędzie. Ludzie wciąż odczuwali potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem i żadne AI opakowane w silikon o temperaturze 35,9°C nie było w stanie tego zmieni. Jednocześnie liczni byli też fani robotów. Na przykład Marzena upodobała sobie humanoida z ronda ONZ. Mówiła, że przypomina jej chłopaka, w którym kochała się w liceum. Robot zawsze prowadził miłą pogawędkę z klientami, ucząc się, jak sprawić przyjemność każdemu z nich. Szybko nauczył się sposobu mówienia, który lubiła Marzena. Ta zaś żartowała, że to całe deep learning to świetna sprawa i taki robot to na pewno szybko nauczyłby się też jak sprawić jej przyjemność w inny sposób. Jednak na romans z robotem nigdy nie zdecydowała się. W przeciwieństwie do jej wielu kolegów zafascynowanych humanoidkami.
Pozostałe dziewczyny z paczki nie podzielały aż takich zachwytów nad robotami, traktowały je jako udogodnienie, ale nie obiekty do zaprzyjaźniania się. Wolały otaczać się ludźmi. Szczególnie dużo młodszymi. Ich pokolenia miały dużo wspólnego. Pokolenie ich dzieci na przykład masowo nie chciało mieć własnych dzieci. Współcześni 40- i 50-latkowie, gdy mieli 20, 30 lat, bali się katastrofy klimatycznej i rozwinęli silny ruch antynatalizmu. Dlatego teraz było
niewielu 20-latków. Wśród nich narastała potrzeba odbudowania populacji. Wielu znajomych mówiło dziewczynom, że chcieliby mieć troje lub czworo dzieci. Dzięki temu, że widmo katastrofy klimatycznej udało się oddalić, nie podzielali obaw, które zdominowały pokolenie ich rodziców. Podpytywali więc chętnie starszych o pół wieku koleżanki i kolegów o kwestie związane z wychowaniem. Lgnęli też do nich po prostu – ich energii, spokoju, życiowego doświadczenia.
Wspólne życie w colivingach i mieszkaniach starszych warszawianek i warszawiaków dawało wiele okazji do międzypokoleniowej wymiany. Gotowość do rodzenia dzieci cieszyła pokolenie Anki. Dzieci to dzieci – wzruszają rozśmieszają, dodają energii. Przytulanie malucha nie da się z niczym porównać.
Tak jak pokolenie ich dzieci bało się katastrofy klimatycznej, jej pokolenie bało się katastrofy demograficznej. Klimat uratowano dzięki radykalnym zmianom – drastycznie zmniejszono produkcję mięsa, budynki zaczęto budować w modelu cyrkularnym, redukując ślad węglowy, z miast wyprowadzono prywatny ruch kołowy, transport publiczny schowano pod ziemię, a ten naziemny zaczęły obsługiwać pojazdy elektryczne – silniki spalinowe przestano produkować wcześniej niż zapowiadano, już w 2035 roku. Zwalczono betonozę, zwiększono wydajność recyklingu śmieci i skuteczność odzyskiwania wody. Domy pasywne stały się normą.
W Warszawie miejskie arterie przekształcone zostały w deptaki z nawierzchnią odzyskującą energię z ruchu pieszego. Wzdłuż ciągów pieszych powstała sieć parków liniowych, ogrodów społecznych, winnic i pasiek. Dzięki temu od lasu Kabackiego do Bielańskiego można było przejść zielonymi korytarzami. Właśnie za taki spacer Anka zebrała ekstra punkty na swojej Karcie Warszawianki. Jej krokomierz szybko przeliczył ilość energii, jaką wyprodukowała, na punkty, którymi zasilił jej konto. Punkty mogła wymienić w dowolnym miejscu należącym do programu: w kawiarni, knajpie, kinie, na basenie, w komunikacji miejskiej, w szkole języków obcych. Dzięki karcie życie było tańsze. Oprócz produkcji energii, punkty były przyznawane za segregację śmieci, przynależność do programów współdzielenia – oddawanie jedzenia do jadłodzielni, ubrań do second handów, udzielanie się w banku czasu i bycie „żywą książką”. Wszystkie takie aktywności zmniejszały wydatki miasta, więc tym, co zostawało we wspólnej kasie, miasto dzieliło się z mieszkańcami poprzez system bonusów.
Gdy Anka weszła do mieszkania numer 19, jej koleżanki były już gotowe.
– Świetnie. Marzena jest już w drodze. Schowajcie warzywa i idziemy – powiedziała.
– To jaki jest plan? Co to za mecz? I jaka knajpa? – zapytała Agnieszka.
– Najpierw lekkie śniadanie i qigong w ogrodzie na placu Grzybowskim, a potem mecz na Narodowym. Oldsi grają z robotsami. Ciekawe, jak forma Lewandowskiego, mam nadzieję, że rozgromi z chłopakami humanoidy.
– Na pewno będzie widowiskowo – Julce zaświeciły się oczy.
– Na pewno. Po meczu pójdziemy do nowej wegańskiej knajpy z jedzeniem z drukarki. Jak dla mnie, to nic nie pobije kimchi naszych sąsiadów i żuru z wodorostów w wykonaniu Agi, ale zawsze warto spróbować czegoś nowoczesnego.
– To po wszystkim otworzymy wino z winnicy Pole Mokotowskie. Mam schowaną butelkę rocznika 2045. Wypijemy w kieliszkach Horbowego, które kupiłam na pchlim targu. Jak święto, to święto.
– Mmmm, Wino Warszawskie. Jedno z najlepszych miejskich win w Europie. Pomyślałybyście 30 lat temu, że w mieście będzie można hodować winogrona na taką skalę i produkować wino? W fajnych czasach żyjemy.
– I w fajnym mieście.
– Ba! Najfajniejszym!
Autorka: Aleksandra Laudańska
Opowiadanie jest pracą zgłoszoną w konkursie Futuwawa.